Monday, May 25, 2009

Pamięci majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" i żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej walczących o Wolną Polskę.

Pamięci majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" i żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej walczących o Wolną Polskę.

Pytanie dla rodakow dlaczgo Platforma Obywatelska blokuje pamiec historyczna.

Apel do Premiera RP Donalda Tuska i ministra MSZ Radoslawa Sikorskiego.

Dlaczego nie wspieracie pamiec narodowa i inicjatywy Polonii?

Podaje kontakty Polacy piszcie zapytania do naszych wybranych teraz.

Kancelaria Prezesa Rady Ministrów

00-583 Warszawa, Al. Ujazdowskie 1/3
tel.: 022 6946000
faks: 022 6252637
Dziennik Podawczy

00-582 Warszawa, Al. J.Ch. Szucha 14
(w godz. 815 - 1615)
Centrum Informacyjne Rządu

tel.: 022 6947528; 6946983
faks: 022 8403810
Akredytacje dziennikarskie przyjmuje sekretariat CIR

tel.: 022 6946102, 6946106, 6947072
faks: 022 6284821, 6252872
Kontakt za pośrednictwem poczty elektronicznej

e-mail: cirinfo@kprm.gov.pl
przeznaczony do przesyłania pytań od dziennikarzy mediów ogólnopolskich
e-mail: cirmedia@kprm.gov.pl
przeznaczony do przesyłania pytań od dziennikarzy mediów regionalnych i lokalnych
e-mail: infolex@kprm.gov.pl
przeznaczony do przesyłania pytań dotyczących projektów aktów prawnych
e-mail: infoobywatel@kprm.gov.pl
przeznaczony do przesyłania wszelkich pytań, sugestii i propozycji od obywateli
Przedmiotem SKARG mogą być naruszenia interesów skarżących spowodowane zaniedbaniami lub nienależytym wykonywaniem zadań przez polskie placówki za granicą lub ich pracowników, bądź przez komórki organizacyjne MSZ w kraju lub ich pracowników, na przykład - poprzez przewlekłe lub biurokratyczne załatwianie spraw.
Przedmiotem WNIOSKÓW mogą być sprawy ulepszania organizacji i usprawniania funkcjonowania jednostek resortu spraw zagranicznych, poprawienia skuteczności ich działania oraz zapobiegania nieprawidłowościom.

Przepisy i procedury przewidziane dla przyjmowania skarg i wniosków nie mogą być natomiast stosowane w odniesieniu do kierowanych pod adresem Ministra Spraw Zagranicznych próśb o podjęcie interwencji wobec urzędów lub organów innych państw, otrzymanych w formie wniosków od polskich obywateli pokrzywdzonych w wyniku działania bądź zaniechania działania ze strony urzędów lub organów innych państw. Stosowanie wobec tej grupy spraw tych samych procedur, jakie stosowane są wobec skarg i wniosków nie jest możliwe z tego względu, iż polski organ administracji nie może zlecać urzędom lub organom państw obcych podejmowania określanych działań lub ponosić odpowiedzialność za działania lub zaniechania urzędów lub organów innych państw.




--------------------------------------------------------------------------------

Wyznaczeni przez Ministra Spraw Zagranicznych Podsekretarze Stanu przyjmują interesantów w sprawach skarg i wniosków:
w poniedziałki w godzinach 1530 – 1630 po uprzednim ustaleniu terminu spotkania drogą telefoniczną

(tel. 523 94 46).

--------------------------------------------------------------------------------



W placówkach zagranicznych w sprawach skarg i wniosków przyjmuje kierownik placówki lub w zastępstwie imiennie wyznaczony przez niego pracownik.

--------------------------------------------------------------------------------

SKARGI I WNIOSKI MOŻNA SKŁADAĆ W NASTĘPUJĄCY SPOSÓB:



1. pisemnie:
Biuro Kontroli i Audytu
MINISTERSTWO SPRAW ZAGRANICZNYCH
Al. J. Ch. Szucha 23
00-580 Warszawa

2. faksem na numer + 48 22 523 83 72





Pamięci majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" i żołnierzy 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej walczących o Wolną Polskę


Mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka" (1910 – 1951) - część 1

mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka"

Zygmunt Szendzielarz urodził się 12 marca 1910 r. w Stryju. Był najmłodszym synem Karola Szendzielarza, urzędnika kolejowego i Eufrozyny z Osieckich. Początkowo uczył się w gimnazjum we Lwowie, a następnie w Stryju. Jako ochotnik wstąpił 14 XI 1931 r. do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, którą ukończył 12 VIII 1932 r. w stopniu kaprala podchorążego. Potem zakwalifikował się do Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu (od 1 X 1932 r. do 5 VIII 1934 r.). Służbę wojskową rozpoczął w stopniu podporucznika w 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie jako dowódca plutonu. Prawdopodobnie 19 III 1938 r. otrzymał awans na stopień porucznika, jednocześnie obejmując dowództwo 2. szwadronu. W okresie służby wojskowej por. Z. Szendzielarz brał udział w licznych zawodach konnych, zajmując wysokie miejsca. W dniu 28 I 1939 r. ożenił się z Anną Swolkień. Mieli córkę Basię, która urodziła się 16 XI 1939 r.

Udział w kampanii wrześniowej 1939 r.
Uczestniczył w wojnie obronnej Polski 1939 r. jako dowódca 2. szwadronu w 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich w składzie Wileńskiej Brygady Kawalerii pod dowództwem płk. dypl. Konstantego Druckiego-Lubeckiego. Przeszedł z pułkiem cały szlak bojowy od obrony Piotrkowa Trybunalskiego w dniach 2 – 4 IX poprzez działania osłaniające odwrót 13 DP, 19 DP i 29 DP do przeprawy przez Wisłę w nocy z 9 na 10 IX, po której Wileńska BK przestała się liczyć jako związek taktyczny, a 4. Pułk Ułanów nie stanowił już zwartej siły. Por. Z. Szendzielarz na czele 2. szwadronu dołączył 13 IX do pododdziałów ppłk. Święcickiego, który zbierał rozproszone części Brygady. Następnego dnia podporządkowano je dowódcy kombinowanej Brygady Kawalerii pod dowództwem płk. Adama Zakrzewskiego. Szwadron por. Z. Szendzielarza stoczył wówczas walki na szlaku od Lubartowa do Majdanu Sopockiego, gdzie wszedł następnie w skład GO Kawalerii gen. Władysława Andersa jako pododdział Kresowej Brygady Kawalerii pod dowództwem płk. dypl. Jerzego Grobickiego. Wszystkie te oddziały przebijały się na Węgry. Zostały jednak rozbite przez Niemców 26 IX. Resztki z por. Z. Szendzielarzem dołączyły z kolei do Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, która także szła w kierunku Węgier. Następnego dnia gen. W. Anders – wobec przeważających sił niemieckich i sowieckich – rozwiązał swoje oddziały i nakazał przebijać się małymi grupami na Węgry. Por. Z. Szendzielarz dostał się wówczas do niewoli niemieckiej , z której wkrótce uciekł i przedostał się do Lwowa. Za udział w kampanii wrześniowej 1939 r. został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy.

Początkowa działalność w konspiracji w ramach ZWZ-AK
Po zakończeniu działań wojennych próbował dostać się przez Węgry do Francji do odtwarzanego Wojska Polskiego, ale zamiar ten nie powiódł się. Wobec tego wrócił do Wilna, aby poprzez Litwę wyjechać za granicę. Po kilkakrotnych niepowodzeniach włączył się do pracy konspiracyjnej w Wilnie w ramach ZWZ-AK. Od pocz. 1942 r. do VIII 1943 r. przebywał w majątku rodzinnym swojej żony w Szajkunach. Po tym okresie zaangażował się całkowicie w konspirację. W literaturze przedmiotu istnieją rozbieżności co do momentu rozpoczęcia przez niego działalności konspiracyjnej; podawane są daty: koniec 1939 r., pocz. 1940 r. bądź 1942 r. W konspiracji por. Z. Szendzielarz działał początkowo w strukturach tzw. Kół Pułkowych, jednej z licznych w tym czasie grup konspiracyjnych, przyjmując pseudonim "Łupaszko" (po słynnym zagończyku z okresu walk z bolszewikami w latach 1919-1920 ppłk. Jerzym Dąbrowskim). W dniu 28 XII 1939 r. Koła Pułkowe weszły w skład SZP-ZWZ. Od IX 1940 r. powstał Wileński Pułk Ułanów Śmierci, w którym najprawdopodobniej por. Z. Szyndzielarz stanął na czele szwadronu. Pod koniec 1940 r. przeszedł do komórki wywiadu dalekowschodniego, gdzie pracował przez cały 1942 r. Organizował wówczas siatkę wywiadowczą na linii kolejowej Wilno-Podbrodzie-Ryga.

Na czele 5. Wileńskiej Brygady AK

Żołnierze mjr "Łupaszki", Wileńszczyzna 1944

W IV lub V 1943 r. znalazł się w bezpośredniej dyspozycji Komendy Okręgu Wileńskiego AK, która w pod koniec VIII tego roku oddelegowała go na dowódcę do pierwszego oddziału partyzanckiego AK na Wileńszczyźnie dowodzonego wcześniej przez ppor. Antoniego Burzyńskiego ps. "Kmicic". Oddział ten został 26 VIII rozbrojony i częściowo zniszczony przez sowiecką I Wileńską Brygadę im. Woroszyłowa. Na przełomie IX/X 1943 r. oddział por. Z. Szendzielarza liczył już ok. 100 ludzi. Przyjął on nazwę 5. Wileńskiej Brygady AK, zwanej też nieoficjalnie Brygadą Śmierci. Brygada operowała na terenie na płn.-wsch. od Wilna. Prowadziła ona walki zarówno z Niemcami i ich sojusznikami litewskimi, jak też partyzantką radziecką. W I 1944 r. por. Z. Szendzielarz został odznaczony Krzyżem Walecznych przez Komendanta Okręgu, płk. Aleksandra Krzyżanowskiego ps. "Wilk". W dniu 25 I uczestniczył w rozmowach we wsi Swejginie między przedstawicielami Okręgu Wileńskiego AK i niemieckich władz wojskowych. W kolejnych rozmowach w poł. II tego roku por. Z. Szendzielarz już nie brał udziału. Pomimo tego w okresie powojennym niektórzy emigracyjni publicyści (nie mówiąc oczywiście o komunistach w kraju) oskarżali go o kolaborację z Niemcami. Na pocz. IV 1944 r., po odprawie w komendzie Okręgu, został przypadkowo aresztowany u swojej teściowej przez Litwinów, którzy przekazali go władzom niemieckim. Niemcy zaproponowali mu wówczas zaprzestanie walk i wspólną akcję przeciwko sowieckiej partyzantce, a w zamian dostawy uzbrojenia. Por. Z. Szendzielarz odmówił, zasłaniając się brakiem kompetencji do tego typu kontaktów. Został pod koniec IV zwolniony najprawdopodobniej przez samych Niemców, którzy potraktowali to jako akt dobrej woli wobec komendy Okręgu w celu nawiązania ponownych rozmów. Pod koniec V nastąpiło skoncentrowanie czterech brygad AK w celu utworzenia większych zgrupowań partyzanckich. Brygada "Łupaszki" weszła w skład Zgrupowania nr 2 pod dowództwem mjr. Mieczysława Potockiego ps. "Węgielny". W tym czasie por. Z. Szyndzielarz prawdopodobnie otrzymał awans do stopnia rotmistrza. Cała akcja związana była z przygotowaniami do zdobycia Wilna w ramach planowanej operacji pod nazwą "Ostra Brama". Wkrótce rozkazem płk. A. Krzyżanowskiego Brygada "Łupaszki" została przesunięta na inny teren i włączona w skład Zgrupowania nr 1 mjr. Antoniego Olechnowicza ps. "Pohorecki". Na przełomie VI/VII 1944 r. rozpoczęto wykonywanie akcji "Burza", której ostatnim akordem miało być opanowanie Wilna. Ostatecznie Brygada nie wzięła w nim udziału, co spowodowało w późniejszym okresie posądzenie rtm. Z. Szendzielarza o dezercję i zdradę. W literaturze przedmiotu przedstawiane są różne przyczyny tej nieobecności. Jedna z nich mówi, że w I 1944 r. otrzymał on zapewnienie od płk. A. Krzyżanowskiego wycofania jego oddziału z Wileńszczyzny w chwili wkroczenia Armii Czerwonej. Potem jednak zmieniono rozkazy i 5. Brygada trafiła pod koniec V do Zgrupowania nr 1, działającego na płn. od Wilna, a rtm. Z. Szendzielarz został mianowany niespodziewanie dowódcą świeżo utworzonego Zgrupowania nr 5, które miało atakować Wilno od zach. W rezultacie jego Brygada nie zdążyła na czas dotrzeć do obszaru wyjściowego, dzięki czemu jednak uniknęła rozbrojenia i internowania przez Sowietów.

Koniec działalności 5. Brygady AK
Dla zmylenia władz sowieckich rtm. Z. Szendzielarz zmienił nazwę swojej Brygady na "Brygada Warszawska", a sam przyjął nowy pseudonim "Żelazny". Pod koniec VII 1944 r. Brygada, manewrując między oddziałami niemieckimi i sowieckimi, przeszła w lasy Puszczy Grodzieńskiej. Tutaj została otoczona przez Sowietów. Rtm. Z. Szendzielarz rozkazał rozformować oddział, a żołnierzom wrócić do domu lub przebijać się małymi grupami na zachód, do Lasów Augustowskich. Drugi wariant wybrała większość oficerów z dowódcą na czele. Formalne rozwiązanie 5. Wileńskiej Brygady AK nastąpiło 23 VII 1944 r. w okolicy wsi Porzecze w Puszczy Grodzieńskiej.

Mjr Zygmunt Błażejewicz ps. "Zygmunt" był najwybitniejszym spośród dowódców polowych 5. Wileńskiej Brygady AK, podkomendnych mjr. "Łupaszki". Choć mieszka dziś w odległej Arizonie, często przyjeżdża do kraju, by "odetchnąć Polską".

Panie majorze, zawsze gdy rozmawiam z żołnierzami z ziem utraconych, przychodzą mi na myśl słowa wiersza Jana Lechonia "Przypowieść". W utworze tym bohaterem jest żołnierz z Kresów, który "zdobywszy wolność innym dłońmi skrwawionemi, dowiedział się nareszcie, że sam nie ma ziemi". Pan jest również takim żołnierzem. Rodzina, która od ponad 300 lat była zakorzeniona na Wileńszczyźnie, po lipcu 1944 roku została skazana na poniewierkę, gorszą niż za czasów rewolucji bolszewickiej: rodzice wyjeżdżają w Koszalińskie, stryjkowie zostają w Oszmiańskiem, ale bolszewicy nie pozostawiają ich w spokoju. Jeden umiera w więzieniu w Oszmianie, drugi na zesłaniu pod Krasnojarskiem. Gdy wojna się kończy i cały świat się raduje, Pan i Pana koledzy z wileńskiej AK kluczycie podlaskimi bezdrożami, by nie natknąć się na NKWD. Wielu z waszych kolegów od czasu operacji "Ostra Brama" siedzi w sowieckich obozach przejściowych lub umiera na zesłaniu. Zapytam więc Pana - kresowego żołnierza - słowami przywołanego wiersza Jana Lechonia:
"Wiedziałem, że nikt twoich ran ci nie odwdzięczy,
Bo niczym krew, co płynie, przy złocie, co brzęczy.
I nigdy nikt nie liczył leżących w mogile,
Bo czym jest duch anielski przy szatańskiej sile?
Jak żal mi, że ci oczy nareszcie otwarto!
I powiedz sam mi teraz, czy to było warto?".
Czy to było warto, panie majorze?
- Historia rzadko bywa sprawiedliwa. Kiedyś moja córka Zosia poprosiła mnie, bym wpisał jej coś do pamiętnika. Potraktowałem to bardzo poważnie i skleciłem - żołnierz przecie, nie poeta! - kilka wersów, które niech posłużą za odpowiedź na pytanie:
"Szedłem przez życie z karkiem zgiętym,
Wyprostowałem na trzy lata.
Wobec Ojczyzny i historii
Dość bohatersko przeszedł Tata...
Jeszcze w Ojczyźnie ktoś pamięta,
Tutaj wspominać nie ma po co.
A ja powracam w tamte czasy
W mych rozmyślaniach dniem i nocą".

Często zadajemy sobie - w gronie żołnierzy wileńskiej AK - inne ważne dla nas pytanie; nie o to, czy było warto, lecz o to, czy z naszej walki z komunistyczną okupacją był jakiś pożytek. Przecież tylu z nas zginęło, gdy wojna niby się skończyła, tylu okrutnie torturowano, a wszystkich, nawet po śmierci, prześladowano i poniewierano w PRL jako "bandytów". Propaganda komunistyczna stawiała nam podłe zarzuty o współpracę z Niemcami, mordowanie, grabienie itp. Dochodzimy jednak do przekonania, że nasza walka, choć nie miała w ówczesnych warunkach polityki pojałtańskiej żadnych szans, przyczyniła się do zachowania względnej niezależności Polski. Inaczej mówiąc, nie zostaliśmy siedemnastą republiką, co było przecież możliwe, zważywszy na gorliwość, z jaką komuniści wysługiwali się Moskwie. Być może też nasza działalność w Białostockiem przyczyniła się do pozostawienia tej części kraju przy Polsce. A było wówczas wielu łotrów, którzy słali listy do Stalina, by batiuszka przyłączył ich miejscowość do ojczyzny proletariatu. Zdarzało się też, że strzelali do nas zza węgła.

Na jednym z takich ludzi wykonaliście wyrok. Do dziś wypisuje się, że były to prześladowania etniczne. Podobno prześladowaliście Żydów i Białorusinów.

- Na wypisywane o nas kłamstwa reagujemy już tylko wzruszeniem ramion. Kiedyś, gdy w PRL ukazywały się na ten temat plugawe książki pisane przez funkcjonariuszy UB, wydawane w liczących setki tysięcy nakładach, moi koledzy w kraju głęboko to przeżywali, bo nie było przecież jakichkolwiek możliwości sprostowania kłamstw. Myślę, że niektórzy czuli się upokorzeni i nieustannie zagrożeni. Dziś jednak pojawiła się duża grupa młodych historyków, którzy poszli naszym śladem, zebrali tysiące relacji, obejrzeli tomy dokumentów sądowych i ubeckich. Oni już nie pozwolą wodzić się za nos i nie nabiorą się na bajki o "bandytach". Zresztą, po 1990 roku sądy w Polsce uznały wyroki na żołnierzy antykomunistycznego podziemia zbrojnego za nieważne. Oczyszczono w ten sposób m.in. majora "Łupaszkę". Sądy uznały, że żołnierze ci walczyli o niepodległy byt państwa polskiego. Czy może być większa satysfakcja po latach upokorzeń i bezsilności? Dziwi mnie co prawda bezkarność, z jaką jeszcze dziś działają w Polsce różni oszczercy, nie przejmujący się żadnymi sądami, ale tłumaczę sobie, że taka jest specyfika państwa postkomunistycznego. Resztę ran uleczą czas i prawda.

Panie majorze, wróćmy do czasów dawniejszych. Jakie wydarzenia z dzieciństwa i młodości ukształtowały późniejszego porucznika "Zygmunta"?

- Należę do pokolenia, dla którego odzyskanie przez Polskę niepodległości było wydarzeniem epokowym. Wzrastaliśmy wśród opowieści o wojnie z bolszewikami i cudzie, który się dokonał nad Wisłą. Ta wojna była najważniejszym doświadczeniem pokoleniowym naszych ojców, formującym polski patriotyzm okresu międzywojennego.
Urodziłem się w Witebsku, dokąd moich rodziców zawiodła praca. Ojciec, Kazimierz Błażejewicz, był inżynierem geodetą po uniwersytecie moskiewskim. Mama, Maria z domu Raubo, była dentystką po studiach w Petersburgu. Ponadto interesowała się malarstwem, była bardzo w tym kierunku uzdolniona. Z tym zresztą wiąże się dość niezwykła historia, którą przez wiele lat opowiadano w naszej rodzinie. Był listopad 1921 roku, niedługo przed powrotem rodziny do Polski. Moja mama malowała w saloniku wielkiego białego orła. I oto przychodzi grupa bolszewików, z komisarzem Żydem na czele. Okazuje się, że komisarz wybrał nasz dom na swoją siedzibę. Trza się wynosić! Na dodatek zobaczyli dzieło mojej mamy. Blady strach padł na wszystkich. Tymczasem komisarz nieoczekiwanie każe wyjść sołdatom i pyta po polsku, kto w tym domu maluje. Po chwili przeprasza i wyjaśnia, że znajdzie sobie inną kwaterę. Wie pan, kim był ten człowiek? To późniejszy paryski malarz Marc Chagall! Służył wówczas bolszewikom w Witebsku jako komisarz do spraw kultury. Opuścił Rosję bolszewicką w tym samym roku co nasza rodzina.

Czyli w roku 1922. Pamięta Pan ten powrót?

- A jakże! Miałem już wówczas cztery lata. Pamiętam, że bardzo się baliśmy, że nas bolszewicy nie przepuszczą albo do reszty ograbią. Cały nasz dobytek został spieniężony i zaszyty w postaci złotych rubli w lalce, którą babcia kazała mi mocno tulić... Strasznie mi się to nie podobało, bo byłem przecież chłopcem, ale dzięki tej lalce rodzice mogli kupić w Wilnie kawałek domu i zacząć nowe życie.
Pyta pan, co mnie ukształtowało. Odpowiem krótko, że poza patriotyczną atmosferą domu decydujący wpływ na moją wizję świata i obowiązków wobec Ojczyzny miały wileńskie Gimnazjum Ojców Jezuitów i podchorążówka. Często powtarzam, że jezuici zrobili ze mnie człowieka. Zapamiętałem szczególnie ks. Kazimierza Kucharskiego, który potem umarł w Rzymie. Nie chciałbym jednak, by ktoś pomyślał, że byłem święty. Co to to nie! Nigdy nie byłem prymusem ani wzorem do naśladowania. Lubiłem hodować gołębie, łowić ryby. Jeśli chodzi o rozrywki, to przepadałem za operetką... O tym jednak, że ojcowie zrobili ze mnie człowieka, mogę śmiało powiedzieć z perspektywy mojego długiego życia.

Na zdjęciach 5. Brygady widać Pana kolegów z ryngrafem - wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej - na lewej kieszonce. Taki ryngraf miał także mjr "Łupaszko". Czy pan również?

- Już ktoś mnie o to pytał. Odpowiedziałem, że nosiłem mój ryngraf w kieszonce, a nie na wierzchu, bo lubiłem pożartować, a żołnierskie żarty bywają różne... Mówiąc poważnie, ryngraf z Panią Ostrobramską otrzymałem od mojej babci, Marii Raubo, w roku 1938, po maturze. Miałem go zawsze przy sobie i mam go także dzisiaj. Z nim umrę. Jest dla mnie ważniejszy niż Polonia Restituta i Krzyż Walecznych, który otrzymałem dwukrotnie.

Kazimierz Krajewski i Tomasz Łabuszewski, warszawscy historycy, autorzy monumentalnej, prawie tysiącstronicowej pracy poświęconej oddziałom "Łupaszki", "Młota" i "Huzara", uznali pana za wybitnego oficera, który najtrudniejszymi akcjami dowodził osobiście i błyskawicznie podejmował decyzje na polu walki. Jednak zastępcą majora "Łupaszki" był kpt. Leon Lech Beynar "Nowina", znany potem jako Paweł Jasienica.

- Miło słyszeć dobre słowa od ludzi, którzy tyle czasu i serca poświęcili naszej walce. Major żartował czasami, że "Zygmunt" nie może być jego zastępcą, mówił: "Gdybym któregoś dnia poszedł na urlop, to on doszedłby do Berlina". Major był mądrym, doświadczonym dowódcą. Wiedział, że najważniejsze dzieje się w walce, a nie na odprawie. Dawał inicjatywę dowódcom szwadronów. To była jego tajemnica dobrego dowodzenia i sukcesów bojowych. Jeszcze dziś brzmią mi w uszach jego słowa na pożegnanie przed akcją: "Chłopcy, z Bogiem".
"Nowina" - Jasienica - był człowiekiem wielkiego formatu, wielkiej kultury. Był też znakomitym oficerem. To nieprawda, co niektórzy wypisują, że był "miękki". Miał inną rolę do spełnienia, ale pamiętam, że w razie potrzeby dowodził też osobiście akcjami, między innymi kilka razy prowadził patrole likwidacyjne, rozbrajał milicję w Narewce itp. Po wojnie, przesłuchiwany wielokrotnie przez UB, pomniejszał swoją rolę, co było naturalne. Przedstawiał się jako adiutant "Łupaszki", w rzeczywistości był jego zastępcą.

Kiedy przyjechał Pan po latach do Polski, miał Pan okazję jeszcze raz przemówić do ludzi, do których przemawiał Pan w roku 1945...

- 15 sierpnia 1945 roku dotarliśmy do Jabłonnej Lackiej. Była uroczysta Msza św. w święto Matki Bożej i w święto żołnierza polskiego. Nie było majora, nie było "Nowiny", więc ja przemówiłem do zgromadzonych ludzi. Wyjaśniłem, dlaczego walczymy, gdy ogłoszono już zakończenie wojny. Zakończyłem słowami "Jeszcze Polska nie zginęła". Ludzie byli głęboko wzruszeni, ja również. Będę pamiętał to wydarzenie do końca życia. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy przyjechałem do Polski w sierpniu 1998 roku, moi przyjaciele zawieźli mnie do Jabłonnej. Był 15 sierpnia, odpust. Ja znowu przemawiałem! Tylko że nie było już koło mnie żadnego z moich żołnierzy, którzy mi wówczas towarzyszyli. Żaden nie doczekał tej pięknej chwili, dlatego mówiłem ze ściśniętym sercem. Ale po chwili podeszły do mnie dwie zapłakane kobiety. One pamiętały tamten dzień sprzed 53 lat i pamiętały dobrze tamto wystąpienie! Takie chwile nadają sens naszemu życiu. Jestem głęboko wdzięczny wszystkim, którzy umożliwili mi to niezwykłe przeżycie.

W niezwykłych okolicznościach poznał Pan swoją przyszłą żonę...

- W niezwykłych i dramatycznych. Alicja dotarła do naszego szwadronu ścigana przez UB. Jej brat, porucznik Trojanowski z AK, uciekł z więzienia w Białymstoku. Towarzyszyła jej koleżanka Danka Czarnecka, która przybrała pseudonim "Wanda" i tak jak Alicja - "Krystyna" była sanitariuszką w naszym szwadronie. Potem wyszła za mąż za Lucjana Minkiewicza "Wiktora", który został zamęczony w roku 1951 na Mokotowie, razem z majorem Zygmuntem Szendzielarzem "Łupaszką" i pułkownikiem Antonim Olechnowiczem "Pohoreckim". Danka otrzymała wysoki wyrok więzienia, w więzieniu urodziła córeczkę Ewę, która mieszka dziś w Gdańsku. Miała bardzo ciężkie życie, przy którym ja z Alicją nie mamy prawa narzekać. Pan Bóg był dla nas łaskawy.

Zdecydowaliście się na emigracyjną tułaczkę?

- Nie mogłem już dłużej czekać. Za moją głowę wyznaczono wysoką nagrodę. Czułem się odpowiedzialny za Alicję. Przekraczaliśmy granicę z Czechosłowacją w październiku 1945 roku nie bez emocji... Według doskonale podrobionych dokumentów nazywałem się Jean Morelais, a moja żona Alice Dubois. Przydał się francuski z gimnazjum. W Pilźnie zabraliśmy się z żołnierzami generała Maczka, którzy właśnie opuszczali ten teren. Potem była Hiszpania i 12 lat życia w Argentynie. Pracowałem tam jako cieśla, tokarz, mechanik. Wybudowałem własny dom. Córki urodziły się w Buenos Aires. W roku 1960 wyjechaliśmy do USA.

Panie majorze, kiedy latem 1944 roku przedzierał się Pan na Warszawę, nie myślał Pan o tym, że trzeba było - tak jak wielu kolegów - wrócić wprost z Puszczy Rudnickiej do domu? Przecież zostaliście zwolnieni z przysięgi.

- Ani przez moment nie miałem wątpliwości. Znałem dobrze bolszewików z własnych doświadczeń i z opowieści rodzinnych. Powiem panu tyle: gdyby mnie wtedy dopadli, nie oddałbym się dobrowolnie. Wygarnąłbym do nich, a potem niech się dzieje wola Boża. O czym myślałem? Może to pana zdziwi, ale przypomniał mi się pewien sowiecki lejtnant, który kwaterował na początku okupacji w naszym domu w Wilnie. Nazywaliśmy go Wasia. Nie rozstawał się z tomem dzieł Lenina. Któregoś dnia strzelił sobie w głowę ze służbowego nagana. Mieliśmy szczęście, bo zamknął pokój na klucz od środka. NKWD mogłoby nam zarzucić zamach na sowieckiego oficera. Powiedzieli, żeby nie razgawariwać. Sowiecki oficer nie mógł przecież popełnić samobójstwa. Szkoda, że nie zobaczyli tego, co my po ich odejściu. W piecu, który stał w pokoju Wani, leżała nadpalona książka. To były dzieła Lenina...

Czy nie miał Pan nigdy wątpliwości, jako dowódca patrolu likwidacyjnego, że może strzela Pan do Wasi?

- Proszę dobrze zapamiętać, co teraz powiem: myśmy zawsze bardzo dobrze wiedzieli, do kogo idziemy. To byli ludzie, którzy mieli na sumieniu krew i ludzkie nieszczęście - enkawudziści, ubowcy, konfidenci. Nie można się było wahać, to byłby grzech. Starszy lejtnant Aleksander Dokszyn miał szczególne plenipotencje od sowieckiego dowództwa. Jeździł w terenie z "prokuratorem". Mógł każdego "osądzić" i postawić pod ścianą. Wiele takich "sądów" nad niewinnymi ludźmi i egzekucji za stodołą odbyło się wówczas na Podlasiu. Miałem się wahać?

Panie majorze, dziękuję za rozmowę. Będziemy Pana zawsze oczekiwać w kraju z otwartym sercem.

- A ja na koniec mam jeszcze prośbę. Chciałbym, aby czytelnicy "Naszego Dziennika" poznali wiersz partyzanta AK Andrzeja Gawrońskiego, który jest bliski mojemu sercu, gdyż wiernie oddaje psychologiczną prawdę o życiu moim i moich kolegów.
Piotr Szubarczyk

Andrzej Gawroński

Dziś nie dla nich schylone sztandary
I nie dla nich "prezentuj broń",
I nie dla nich Virtuti Militari,
Tylko szron, co bieli ich skroń.

Tylko pamięć tych rzeczy, tych dni,
Kiedy w brudnych mundurach, strudzeni,
Zmordowani krok za krokiem szli,
Na swych barkach taszcząc erkaemy.

Oni przecie walczyli nie po to,
By brać udział w zasług targowisku.
Ich był los i kamienie, i błoto,
Ich był chłód i wszy, i ognisko.

A gdy strzały umilkły nareszcie,
Nikt im laurów nie kładł na głowy.
Nikt kwiatami nie witał ich w mieście,
nie przygrywał im hymn narodowy.

Kajać im się kazali po sądach
I za własną tłumaczyć się krew.
Jak psy kryć się musieli po kątach,
W piersiach tłumiąc rozterkę i gniew.

Czy się kiedyś zagoi ta blizna,
Co goreje jak krwawe łuczywo?
Czy się wreszcie zdobędzie Ojczyzna,
By uznaniem zapłacić za miłość?


Zygmunt Błażejewicz ps. "Zygmunt" (ur. 20 IX 1918 r. w Witebsku)

Urodził się w rodzinie inżyniera geodety i dentystki. Rodzina mieszkała wówczas w Witebsku, ale ród Błażejewiczów związany był od 300 lat z Wileńszczyzną. W 1921 r. z rodzicami i dziadkami opuścił Rosję bolszewicką. Osiedlili się najpierw w majątku dziadka Franciszka pod Oszmianą, potem w Wilnie. Uczęszczał do szkoły powszechnej pani Świdowej "Dziecko Polskie", potem do Gimnazjum Ojców Jezuitów. Po maturze uczył się w Szkole Podchorążych Rezerwy przy 5. pułku piechoty Legionów w Wilnie. W sierpniu 1939 r. otrzymał przydział do 6. pułku piechoty Legionów (2. baon, 2. kompania ckm). Walczył z Niemcami jako działonowy na szlaku bojowym Ostrołęka - Pułtusk - Wyszków - Kałuszyn - Lasy Janowskie. Wrócił do Wilna. Już w listopadzie złożył konspiracyjną przysięgę w Związku Walki Zbrojnej (później AK), należał do siatki terenowej. Zagrożony aresztowaniem wiosną 1940 r. przeniósł się do Landwarowa pod Wilnem. W 1942 r. pracował w majątku Dorże, by uniknąć wywiezienia na roboty do Niemiec. Od maja 1943 r. przebywał w majątku Świeniec, skąd wyruszył do oddziału AK por. Adama Boryczki "Tońki" - cichociemnego, później wieloletniego więźnia PRL. Oddział ten rozrósł się i przekształcił w 6. Wileńską Brygadę AK. Brygada walczyła z Niemcami oraz ich litewskimi kolaborantami - znanymi z okrucieństwa i prześladowania polskiej ludności formacjami gen. Plechaviüiusa. Po licznych dotkliwych porażkach w bojach z AK oddziały te zostały przez Niemców zlikwidowane. "Zygmunt" dowodził plutonem szturmowym, wykonał wiele brawurowych akcji. Po wielkiej operacji wileńskiej AK "Ostra Brama" (próba wyzwolenia Wilna przed nadejściem wojsk sowieckich) żołnierze 6. Brygady i innych brygad wileńskich, ścigani przez dywizje NKWD, zostali zwolnieni z przysięgi i mogli wracać do domu. Sowieci urządzali na nich obławy, kierując Polaków do obozów przejściowych, stamtąd na Sybir. "Zygmunt", znający dobrze obyczaje bolszewickie, zwłaszcza kłamliwe zapewnienia o gwarancji bezpieczeństwa oraz zdradzieckie zaproszenia na "dagawory", przedarł się z grupą żołnierzy na zachód. Chcieli uczestniczyć w Powstaniu Warszawskim, nie udało im się jednak dotrzeć tam przed zakończeniem walk. W okolicach Bielska Podlaskiego "Zygmunt" nawiązał kontakt z tamtejszą AK. Dowodził grupą specjalną, która wykonywała wyroki na znanych z okrucieństwa i prześladowania Polaków oficerach NKWD i UB, konfidentach i innych kolaborantach, wysługujących się Sowietom. Następnie trafił do odtworzonej na Podlasiu 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", gdzie w stopniu porucznika dowodził 1. szwadronem (około stu żołnierzy). Zasłynął jako znakomity dowódca polowy, niepokonany w walkach z NKWD i innymi formacjami komunistycznymi. Dnia 15 sierpnia 1945 r., w święto Matki Bożej, wygłosił w miasteczku Jabłonna Lacka pamiętane tam do dziś przemówienie, w którym wyjaśnił zgromadzonym, dlaczego mimo przejścia frontu Polacy walczą dalej. We wrześniu mjr "Łupaszko" rozformował swą brygadę. Odtworzył ją ponownie na Pomorzu Gdańskim w kwietniu 1946 r., w okresie terroru przed referendum czerwcowym oraz sfałszowanymi wyborami w styczniu 1947 r.
"Zygmunt", ścigany przez NKWD i UB, zagrożony aresztowaniem, przedarł się na Zachód. Towarzyszyła mu Alicja Trojanowska "Krystyna", sanitariuszka 1. szwadronu, która została jego żoną. Po wielu perypetiach trafili przez Hiszpanię do Argentyny, skąd po 12 latach przenieśli się do USA, gdzie Zygmunt Błażejewicz, po śmierci żony, mieszka do dziś z córkami Zofią i Teresą oraz wnuczkami Małgorzatą i Alicją. Gdy warunki polityczne na to pozwoliły, wielokrotnie odwiedzał kraj.

Lech Alex Bajan Blog
Alex Lech Bajan

RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
sms: 703-485-6619
Toll Free:1800-695-6200
EMAIL: polonia@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com

Piotr Szubarczyk, Nasz Dziennik, 2003-06-14

No comments: